Zacznę od wad. Nie ma się co szczypać, NAD zawsze był brzydki i brzydki jest NADal. Prawdę powiedziawszy, nie widziałem jeszcze brzydszego sprzętu. Nawet Creek 4330mkII miał w sobie coś intrygującego. Był mały, czarny, ale płyta czołowa ciekawie odbijała światło, przez co wzmacniacz nie wyglądał ponuro. Naprawdę go lubiłem. Naim w nowej szacie jest prosty i elegancki, a solidność wykonania stoi na bardzo wysokim poziomie. C372 jest natomiast duży, szary i... no sam już nie wiem. Może popatrzcie na zdjęcia. Tragedia. Pilot wcale nie jest lepszy. Plastikowy, oczywiście szary, z mnóstwem przycisków, które przydadzą się tylko posiadaczom pełnych systemów NAD-a. A ja potrzebuję tylko od czasu do czasu zrobić głośniej/ciszej. I tak muszę taszczyć ze sobą tą krowę.
Krowiasty jest też sam wzmacniacz. To znaczy, jest po prostu duży, co w połączeniu z wysoką mocą wyjściową może wzbudzić zaufanie. Nie, żebym był zwolennikiem 200-watowych piecy i altusów, ale duża moc zazwycaj zwiększa wiarygodność przekazu. Miło jest wiedzieć, że gdy zachce się nam posłuchać głośniej, nie stracimy wiele z jakości dźwięku. Oczywiście wartość podana w tabelce nie musi być prawdziwa (zdarzały się już perpetum mobile), ale w tym przypadku nie mam wątpliwości co do tych 150W. Zasilacz oparto bowiem na sporym transformatorze toroidalnym Holmgrena, stanowiącym na moje oko połowę masy wzmacniacza. Tyle widać przez dziurki w obudowie. Do środka wzmacniacza nie zaglądałem, bo i po co;-) Warto jeszcze wspomnieć, że całość obudowy wykonano z metalu. Przednia ścianka wygląda na plastikową, ale wystarczy przyłożyć doń rękę. Znajdziemy tu szereg przycisków służących do wyboru źródła i kolumn (A/B), gniazdo słuchawkowe, pokrętła regulacji niskich i wysokich tonów (można ominąc przyciskiem Tone Defeat) i oczywiście sporą gałkę głośnosci. Tylna ścianka wzmacniacza to już prawdziwy magazyn. Znajdziemy tam wszelkiej maści wejścia, wyjścia i przełączniki (jest nawet potencjometr do regulacji poziomu wyjścia z przedwzmacniacza). Gniazda glośnikowe niestety nie są najlepszej jakości. Nawet z dobrymi banankami musiałem się trochę pomęczyć, ale koniec końców udało się. Po lewej mamy jeszcze dwubolcowe gniazdo sieciowe IEC i to chyba wszystko (uff;-)
NAD gra bardzo czystym dźwiękiem. Od początku czuć w nim swobodę, powietrze i rozmach płynący po trochu z charakteru dźwięku, ale też z nieprzeciętnych możliwości dynamicznych. Nie ma się co oszukiwać. Tu po prostu czuć te 150W. Tak jak w Vincencie, chociaż tamten wzmacniacz nie był tak muzykalny i opanowany, mimo wszystko. Nawet przy takiej dynamice, wzmacniacz NAD-a zachowuje się bardzo kulturalnie i nie eksponuje wybranych fragmentów pasma. Równowaga tonalna jest bardzo dobra i jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba tylko do basu. Jest on potężny, mięsisty, ale chwilami za dużo sobie pozwala. Ale co tam, wystarczy lekko przekręcić małą gałkę w lewo i problem z głowy.
Ciekawe jest to, że brytyjski wzmacniacz nie potrzebuje dużo czasu na rozgrzewkę. Wystarczy (wysraczy haha) poświęcić mu jakąś godzinkę po wyjęciu z pudełka i... to wszystko. Można oczywiście trzymać wzmaka pod prądem non-stop, ale po co, jak z pilota możemy przełączyć go w stan czuwania. Rachunek za prąc będzie mniejszy, a róznica w brzmieniu naprawdę minimalna.
Nieprzeciętna dynamika powoduje, że naprawdę dobrze słucha się muzyki dopiero po przekroczeniu godziny 8:30. Wówczas wzmacniacz rozwija skrzydła i naprawdę pokazuje na co go stać. Najdalej dobiłem bodajże do godziny dwunastej, ale to już było baaardzo głośno i bałem się o zdrowie swoich kolumn. Zniekształcenie dźwięku właściwie nie wystąpiło, więc mniemam, że w większych pomieszczeniach i przy użyciu trudniejszych do wysterowania kolumn będzie można przekręcić gałkę jeszcze mocniej.
Jeżeli miałbym krótko podsumować ten wzmacniacz, powiedziałbym tak: Brzydki, ale bardzo solidny klocek wzbudzający zaufanie słusznymi rozmiarami i dużą masą. Brzmienie czyste, wyrównane i pozbawione limitów dynamicznych. Neutralnośc, swoboda, świetna stereofonia. Czego chcieć więcej?